Imię i nazwisko:
Adres email:

Bez sensu, ale zgodnie z procedurami

Marzena Żylińska, 25 Listopad 14

Wiele razy pisałam już o tym, że obecny sformalizowany, przeracjonalizowany, zbiurokratyzowany i odhumanizowany system edukacyjny nie służy uczniom. Można nawet powiedzieć, że wielu z nich przestaje odbierać naukę jako radosne doświadczenie i traci motywację. Jej miejsce zajmują nuda i zniechęcenie. Wydaje się, że wyjątkowo szybko proces ten zachodzi na początku czwartej klasy.
 

Powodów jest wiele; chciałabym przedstawić tu jeden z nich. Niedawno napisała do mnie mama dziewczynki, która we wrześniu rozpoczęła nowy etap szkolnej nauki. A było tak:
 

Wysyłając córkę do czwartej klasy miałam dużo obaw związanych z ogólnie pojętym "nowym". Po rozmowach z dzieckiem zorientowałam się, że zamiast radości albo przynajmniej ciekawości, dominującym uczuciem przed nowym etapem w szkole jest strach przed Paniami oraz jedynkami ;-( Pewnego dnia zagoniłam córę do okładania podręczników. Zostawiłam ją samą w pokoju z tym zadaniem. Po jakimś czasie odgłosy marudzenia zastąpiła cisza. Postanowiłam podejrzeć, co takiego zaabsorbowało moje dziecko. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam moją córkę zaczytaną w podręczniku do przyrody. Kiedy weszłam do pokoju przez 15 minut słuchałam opowieści o kleszczach, pogodzie i innych rzeczach które bardzo ją zaciekawiły. Pomyślałam sobie, że to bardzo fajny początek, który z pewnością ułatwi przyszłym nauczycielom pracę, bo zaciekawiony uczeń, to uczeń zmotywowany do nauki.

 

Liczyłam na to, że moje dziecko już w pierwszych dniach spędzonych w szkole, dowie się od swoich nauczycieli, jakie to ciekawe przedmioty zaczyna w 4 klasie i jakimi to fascynującymi zagadnieniami będą się zajmować. Spodziewałam się usłyszeć od już zachęconego dziecka, jaki fajny okres ją czeka w szkole – trudniejszy, z nowymi wyzwaniami, ale przecież bardzo ciekawy.

 

Pierwszy tydzień zajęć mogę podsumować tak: najważniejszy jest regulamin oceniania, wzór na średnią ważoną, zasady dotyczące bycia nieprzygotowanym oraz co grozi za brak pracy domowej.

 

Nie mam nic przeciwko wprowadzaniu od samego początku reguł, aby dzieciaki wiedziały, jakie zasady panują w okresie nauki. Nie mogę jednak przeboleć faktu, iż naturalny entuzjazm oraz motywacja zostały zabite już w pierwszym tygodniu nauki, ponieważ nacisk został położony na straszenie dzieci, przekazanie im negatywnych komunikatów, wyliczanie zakazów i kar grążących tym, którzy nie będą ich respektować. Frustracja miesza się z bezradnością i smutkiem, kiedy obserwuję, jak moje pilne dziecko, po 2 godziny dziennie, ślęczy nad nudnymi pracami domowymi. Zmęczenie i nuda wywołują u niej frustrację i naturalny bunt. I nieprawdą jest, że dzisiaj szkoła nie może konkurować z atrakcyjnym i kolorowym światem ekranów. Doświadczam dowodów tego każdego dnia. Za każdym razem kiedy poświęcam czas mojemu dziecku, gdy wsłuchuję się w jego potrzeby i z szacunkiem podchodzę do jego próśb, zawsze nad ekran komputera lub telewizora przedkłada moje towarzystwo. To samo obserwuję w szkole. Wielu nauczycieli potrafi zainteresować dzieci i uwypuklić pozytywne aspekty nauki, przez co w naturalny sposób zachęcają dzieci do działania. Niestety dominująca większość nie wsłuchuje się w to, co dzieci mają do powiedzenia. Przez to hamują w nich odwagę do podejmowania wyzwań, ciekawośc świata i samodzielność.

 

Na ile potrafię, staram się przekonywać moje dziecko, że nauka może być ciekawym i niezwykle atrakcyjnym zajęciem. Udowadniam to każdego dnia, dając przykłady z życia, na przykład ciekawe zadania z matematyki. Obawiam się jednak, że mam małe szanse na sukces. Moja córka zbyt dużo czasu spędza w szkole i tam wciąż jest konfrontowana z regulaminami, systemem testowym i ciągłym ocenianiem. Bardzo bym chciała, by uwierzyła, że nauka naprawdę może być przyjemnym doświadczeniem, ale ona potem idzie do szkoły i... chyba mi nie wierzy.

Warto zadać pytanie, jak na uczniów działa rozpoczęcie nowego etapu edukacyjnego od regulaminów, ciągu zasad i kar? Czy nauczyciele nie zdają sobie sprawy z tego, jaki to przynosi skutek? Czy nie widzą, że dzieci po takiej dawce biurokracji tracą chęć do chodzenia do szkoły i do nauki?

Nie mam wątpliwości, że nauczyciele to widzą. Nie sposób nie dostrzec na buziach dzieci nudy, rozczarowania i niechęci. Wiem nawet, że wielu z nich nie znosi tych "regulaminowych lekcji". A jednak postępują tak, bo tego się od nich wymaga. Gdyby ktoś na swojej lekcji nie omówił regulaminu, mógłby mieć kłopoty. Więc omawiają. Co prawda widzą, że wygaszają w ten sposób entuzjazm i motywację, z jaką uczniowie przyszli do czwartej klasy, ale postępują zgodnie z procedurami. Nauczyciel, który dopełnił obowiązku, omówił regulamin i wymienił wszystkie konsekwencje łamania zasad, nie musi się bać zarzutu, że już w pierwszym tygodniu skutecznie odebrał dzieciom chęć do nauki. Kłopoty mógłby mieć, gdyby odstąpił od tego biurokratycznego rytuału i na pierwszej lekcji przeprowadził z uczniami np. ciekawy eksperyment.

Serwowanie czwartoklasistom w pierwszym tygodniu kilku regulaminów, przynosi im wprawdzie szkody i zniechęca do szkoły, ale czyni zadość biurokratycznym zasadom i zapewnia nauczycielom spokój. Kierując się logiką, sensem i interesem uczniów nauczyciel mógłby ściągnąć na siebie problemy. Tak właśnie się dzieje, gdy punktem odniesienia nie są uczniowie, ale biurokratyczne procedury.

Po ostatnim blogowym wpisie dostałam sporo maili od rodziców zmartwionych tym, co z ich dziećmi dzieje się w szkole. Jedna z mam przysłała mi nawet skany uwag.

Mama Jurka tak charakteryzuje swojego syna, ucznia klasy II SP:
 
Jurek uwielbia matematykę, dość płynnie czyta i często zajmuje się konstruowaniem czegoś z niczego. Jest raczej ruchliwym dzieckiem, ale wystarczy go posadzić na piłce i odrabianie zadań idzie jak burza. W moim przekonaniu Jurek jest mądrym, ciekawym świata i bardzo kreatywnym dzieckiem, którego nie trzeba dwa razy zachęcać do działania.
 
Oto uwagi Jurka:
 
 
 
 
 
 
 
 
Można zadać pytanie, dlaczego mądry i chętny do działania chłopiec wciąż dostaje uwagi, dlaczego w szkole odmawia współpracy? Czy dlatego, że nie lubi być jedynie biernym odbiorcą i nie lubi się podporządkowywać?
 
Załóżmy, że tak właśnie jest. Załóżmy, że gdyby Jurek mógł być na lekcjach aktywny, gdyby mógł przeprowadzać eksperymenty, szukać własnych rozwiązań, realizować swoje pomysły, pracować w grupie i rozmawiać w czasie lekcji z innymi dziećmi, zaangażowałby się w pracę i nie sprawiałby kłopotu.

Takich dzieci jest przecież w szkole wiele. Są mądre i chętne do nauki, ale nie wytrzymują kilku godzin biernego siedzenia w ławce i robienia tego, co "pani" każe. Są zbyt kreatywne, by jedynie wykonywać cudze polecenia, zbyt ciekawe świata, by nie zadawać pytań i... aby się uczyć, potrzebują ruchu.

Czy takie dzieci nie mają prawa do sukcesu? Dziś są dla nauczycieli problemem, bo nie chcą cicho siedzieć, słuchać i wykonywać ich poleceń. One chcą się uczyć, ale inaczej niż się tego od nich oczekuje. Za to, jakie są, dostają kary i uwagi. To powoduje, że tracą wiarę w siebie, zniechęcają się nie tylko do szkoły, ale również do nauki.

W obecnym, transmisyjnym modelu edukacji, męczą się nie tylko tacy uczniowie jak Jurek, ale również ich nauczycielki. Robią co mogą, by przywołać przeszkadzające dzieci do porządku, ale to nie przynosi pożądanych rezultatów. Jak pisze nauczycielka Jurka, ani upomnienia, ani zachęty nie skutkują. Problem ma i ona i chłopiec.

To oczywiste, że upomnienia nie skutkują, bo problemem jest niedostrzegający potrzeb części uczniów sposób zorganizowania szkolnej nauki. Gdyby Jurek mógł uczyć się w sposób aktywny, nie byłby problemem i nie dostawałby wciąż komunikatów, że coś z nim nie tak.

Ostatnio usłyszałam, że powinniśmy tak organizować naukę, by pomóc uczniom "przetrwać lekcje". To nic trudnego! Trzeba tylko zapomnieć zasady tradycyjnej metodyki i odejść od transmisyjnego modelu edukacji. Dzieci nie zostały stworzone do uczenia się przez siedzenie i słuchanie. Ich mózgi najefektywniej rozwijają się wtedy, gdy mogą aktywnie eksplorować świat, zadawać pytania i samodzielnie rozwiązywać problemy. Z Jurkiem jest wszystko w porządku. Problemem jest niedostosowany do jego potrzeb system edukacyjny, który nie pozwala na rozwój jego potencjału i zamiast wzmacniać, podkopuje jego wiarę w siebie.

Jeśli posyłamy do szkoły wszystkie dzieci, to musimy tak zorganizować naukę, by wszystkie, bez wyjątku, mogły się tam rozwijać. Fakt, iż dziecko nie jest w stanie wysiedzieć w ławce kilka godzin dziennie, nie jest powodem do tego, by wyrabiać w nim przekonanie, że coś z nim jest nie tak. 
 

* * * 
 

Informacja dla osób zainteresowanych moją ostatnią książką "Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi"

Ponieważ na rynku jest jeszcze inne wydanie "Neurodydaktyki" informuję, że prawa do mojej książki ma jedynie Wydawnictwo Naukowe UMK i tylko pod zawartymi w tej książce tezami mogę się podpisać. Za błędy zawarte w innym wydaniu, nie ponoszę odpowiedzialności. Swoim nazwiskiem firmuję jedynie "Neurodydaktykę" z pokazaną tu okładką. Jeśli ktoś chce przeczytać MOJĄ książkę, to proszę korzystać z wydania z granatowym profilem twarzy. Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych stanowi, iż to autor odpowiada za treść i formę swojego dzieła. Ja miałam wpływ jedynie na formę i treść książki wydanej przez Wydawnictwo Naukowe UMK.
 
 
 Neurodydaktyka
 
Książkę można kupić w księgarniach (np. w EMPiKu)  lub przez internet np. tu: http://www.kopernikanska.pl/
 


* * *


 
 O autorce:
Marzena Żylińska  

Marzena Żylińska

Zajmuje się metodyką i neuropedagogiką. Jest wykładowcą NKJO W Toruniu, studiów podyplomowych WSG "Neurodydaktyka z tutoringiem", prowadzi blog "Neurodydaktyka, czyli neurony w szkolnej ławce". W licznych publikacjach popularyzuje neurodydaktykę jako interdyscyplinarną dziedzinę nauki, opartą na badaniach mózgu, która stawia sobie za cel stworzenie nowych koncepcji pedagogicznych i inicjuje poszukiwanie przyjaznego mózgowi systemu edukacyjnego. Autorka książek "Postkomunikatywna dydaktyka języków obcych w dobie technologii informacyjnych" oraz "Neurodydaktyka". Jej celem jest stworzenie modelu szkoły, w której uczniowie będą mogli w pełni wykorzystać swój potencjał i rozwijać talenty.

 

Teskt ukazał się pierwotnie na blogu autorki "Neurodydaktyka, czyli neurony w szkolnej ławce" w serwisie osswiata.pl

 

Podziel się
KOMENTARZE
Aktualnie brak komentarzy. Bądź pierwszy, wyraź swoją opinię

DODAJ KOMENTARZ
Zaloguj się albo Dodaj komentarz jako gość.

Dodaj komentarz:



PROFIL
REKLAMA
SPOŁECZNOŚĆ
NAJNOWSZE ARTYKUŁY

Warszawska Liga Debatancka dla Szkół Podstawowych - trwa przyjmowanie zgłoszeń do kolejnej edycji

Redakcja portalu 29 Czerwiec 2022

Trwa II. edycja konkursu "Pasjonująca lekcja religii"

Redakcja portalu 29 Czerwiec 2022

#UOKiKtestuje - tornistry

Redakcja portalu 23 Sierpień 2021

"Moralność pani Dulskiej" Gabrieli Zapolskiej lekturą jubileuszowej, dziesiątej odsłony Narodowego Czytania.

Redakcja portalu 12 Sierpień 2021

RPO krytycznie o rządowym projekcie odpowiedzialności karnej dyrektorów szkół i placówek dla dzieci

Redakcja portalu 12 Sierpień 2021


OSTATNIE KOMENTARZE

Wychowanie w szkole, czyli naprawdę dobra zmiana

~ Staszek(Gość) z: http://www.parental.pl/ 03 Listopad 2016, 13:21

Ku reformie szkół średnich - część I

~ Blanka(Gość) z: http://www.kwadransakademicki.pl/ 03 Listopad 2016, 13:18

"Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie"

~ Gość 03 Listopad 2016, 13:15

"Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie"

~ Gość 03 Listopad 2016, 13:14

Presja rodziców na dzieci - Wykład Margret Rasfeld

03 Listopad 2016, 13:09


Powrót do góry
logo_unii_europejskiej