"Jestem czymś więcej niż wynikiem testu" Czyli dlaczego się zgadzam z Barackiem Obamą
Choć on jeszcze o tym nie wie. Nie szkodzi; dowie się, jak przeczyta ten wpis. Na pewno się ucieszy. Ale po kolei.
Cytowane w tytule zdanie wziąłem z transparentu trzymanego przez młodą Amerykankę podczas demonstracji przeciwko wszechobecnemu za oceanem testowaniu.[1] Jankesi mierzą postępy w nauce elektronicznie i w zgodzie z wymogami dydaktyki: uczniowie rozwiązują testy na komputerach, a pytania (przynajmniej zdaniem ich autorów) sprawdzają nie tylko wiedzę, lecz także umiejętność krytycznego myślenia. Pięknie. Skąd więc protesty amerykańskich uczniów, nauczycieli i rodziców?
Standaryzowane testy rozpoczęły swoją karierę w USA jakieś pół wieku temu (choć warto wspomnieć, że testy wywodzą się z cesarskich Chin). Potem niemal cały świat zachwycił się tym wynalazkiem, posiadającym przecież bezsprzeczne zalety. Testy są bowiem obiektywne, uniwersalne, precyzyjne i pozbawione ludzkich słabości – nie obleją kogoś, kogo nie lubią. Uporządkowały nam edukację, pozwoliły mierzyć postępy w nauce, porównywać wartości dodane i odjęte, tworzyć rankingi szkół, uczniów, nauczycieli… I nagle – trach! W Stanach Zjednoczonych pojawił się ruch protestu przeciwko testowaniu, nazwany opt-out (w wolnym tłumaczeniu: wycofujemy się). Uczniowie, wspierani przez rodziców i nauczycieli, bojkotują egzaminy oparte na testach (innych nie ma).
Oczywiście, bojkotują nie wszyscy i nie wszędzie. USA to w końcu spory kraj; jeśli ktoś powie czarne, zawsze ktoś inny stwierdzi, że białe czy różowe.
Najgorzej (najlepiej?) dzieje się w stanie New Jersey, gdzie egzamin PARCC zbojkotowało tej wiosny prawie 15% licealistów. W szkołach podstawowych było lepiej (gorzej?): marne 4,6% maluchów nie przyszło na egzamin. Władze oświatowe stanu odetchnęły z ulgą: co dwudziesty uczeń, a ściślej: co dwudziesty pierwszy i siedem dziesiątych dwudziestego drugiego ucznia to jeszcze nie takie nieszczęście.[2]
Tyle że ruch opt-out ogarnął większość stanów USA; w owych stanach ma tylu członków i sympatyków, że sam POTUS (akronim: President of the United States) poczuł się w obowiązku zabrać głos w tej sprawie.
Barack Obama przeczytał na Twitterze zabawny test wielokrotnego wyboru. Pytanie: „Gdyby nasze dzieci miały w szkole więcej wolnego czasu, co chcielibyście, żeby z nim zrobiły?”.
Możliwe odpowiedzi: „A. uczyły się gry na jakimś instrumencie, B. uczyły się nowego języka, C. poznały język HTML, D. rozwiązywały więcej standaryzowanych testów”.[3]
Większość rodziców i nauczycieli, których opinie POTUS poznał, nie wybrałaby odpowiedzi D. On też by jej nie wybrał. Przecież, gdy jako chłopak chodził do szkoły, jego „wspaniali nauczyciele” zaszczepili mu nie umiejętność rozwiązywania testów, lecz wiarę w siebie, ciekawość świata itd. Ale jako rodzic chce znać osiągnięcia swojego dziecka oraz życzy sobie, by znał je nauczyciel. Wniosek? Testowanie „z umiarem” pomaga ocenić postępy dzieci w nauce, jednak zbyt wielu nauczycieli i uczniów narzeka na uczenie bądź uczenie się „pod testy”, które odbiera im wszelką radość z zajęć w szkole.
„Chcę to naprawić” – stwierdza Obama w swym wystąpieniu. Departament oświaty ma „pracować dynamicznie” (aggressively), by testy używane w amerykańskich szkołach: 1) były najwyższej jakości, 2) stały się elementem ulepszającym kształcenie, a nie celem samym w sobie, 3) były traktowane jako jedno z wielu źródeł informacji o postępach ucznia i pracy szkoły.
Te trzy zasady mają zostać wprowadzone w życie, by Amerykanie zyskali pewność, że „nie mają obsesji na punkcie testów”. Tyle POTUS; a my?
Nie ode mnie zależy los testów. Gdyby zależał, nie wyrzucałbym ich ze szkół, bo wylejemy dziecko z kąpielą. Testy dają jakiś obraz, tyle że cząstkowy, a nie pełny. Zwłaszcza w przedmiotach humanistycznych, do których testowanie pasuje jak do krowy siodło (że strawestuję powiedzenie Stalina).
Owszem, rozumiem tych matematyków, którzy nie widzą w testach nic złego. W końcu sprawdziany z matematyki za bardzo się od testów nie różnią. Mimo zrozumienia mam jednak wątpliwości.
Są przecież młodzi ludzie, którzy matematykę umieją, a w testach wypadają słabo. Nie radzą sobie ze stresem albo wpisują odpowiedź w niewłaściwą kratkę, albo zabraknie im czasu, albo mają gorszy dzień, albo jeszcze coś. Tymczasem to właśnie test zadecyduje o ich przyszłości – w większym stopniu niż wyniki trzyletniej nauki czy opinia nauczyciela, który zna ich na wylot. Sprawiedliwe?
Amerykanie przyglądają się testom; możemy to zrobić i my. Tylko błagam: bez rewolucji. Oświata potrzebuje strategii na długie lata – a nie gwałtownych zmian, po których jest inaczej, niż było. Niekoniecznie lepiej.
[1] „Boicottiamo i test standardizzati”. La rivolta degli studenti in America
[2] PARCC: 15 percent of N.J. juniors opted-out, most younger students participated
[3] POTUS has a pop quiz for parents & teachers (gdyby strona nie chciała się otworzyć, wystąpienie Baracka Obamy można też znaleźć pod pierwszym adresem)
* * *
O autorze: | ||
fot. Jakub Swerpel |
Tomasz Małkowski |
|
Tekst ukazał się pierwotnie na blogu Gdańskiego Wydawnictwa Oświatowego: |
0
Warszawska Liga Debatancka dla Szkół Podstawowych - trwa przyjmowanie zgłoszeń do kolejnej edycji
Redakcja portalu 29 Czerwiec 2022
Trwa II. edycja konkursu "Pasjonująca lekcja religii"
Redakcja portalu 29 Czerwiec 2022
Redakcja portalu 23 Sierpień 2021
Redakcja portalu 12 Sierpień 2021
RPO krytycznie o rządowym projekcie odpowiedzialności karnej dyrektorów szkół i placówek dla dzieci
Redakcja portalu 12 Sierpień 2021
Wychowanie w szkole, czyli naprawdę dobra zmiana
~ Staszek(Gość) z: http://www.parental.pl/ 03 Listopad 2016, 13:21
Ku reformie szkół średnich - część I
~ Blanka(Gość) z: http://www.kwadransakademicki.pl/ 03 Listopad 2016, 13:18
"Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie"
~ Gość 03 Listopad 2016, 13:15
"Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie"
~ Gość 03 Listopad 2016, 13:14